Rozdział XXI

Zszokowany Lajlahel nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Przecież to było nie do pomyślenia. Organizmy różnie reagowały na leki, to prawda, ale nie sądził, żeby same wywoływały porody. W co się do jasnej cholery wpakował.

– Jakim cudem!? Jest za wcześnie! – wykrzyknął mężczyzna, idąc szybkim krokiem tuż za magiem. Zauważył jednak minę drugiego mężczyzny, która dobrze zdradzała, że na pewno nie doszło do tego na drodze natury. Przecież zostało prawie dwa miesiące do rozwiązania.

– No cóż… Powiedzmy, że jedno zaklęcie wymknęło się spod kontroli, tak jakby ciało, albo płód, tego mężczyzny chciało się przed nim bronić.

– Ty kretynie! Mówiłem, że masz wszystko konsultować ze mną.

– Jak konsultuję, to zwykle kończy się to jeszcze gorzej i nie krzycz po mnie, bo ci nie pomogę.

– Nie musisz mi asystować. Naprawdę. Znowu muszę coś po tobie naprawić.

– Czy istnieje prawdopodobieństwo, że umrą? – Do rozmowy wtrącił się nagle Lucyfer, u którego słychać było zdenerwowany tony w głosie.

– Nie wiem, co za zaklęcie rzucił. Ale zapewne nic szkodliwego, jednakże organizm mógł różnie zareagować. Dlatego dzieci z mieszanych par są takie ciężkie do wybadania dokładnych cech i trudne do prowadzenia całego procesu.
– Postaraj się, żebym zobaczył jeszcze tą dwójkę żywą, co?
– Zrobię co w mojej mocy. – W trójkę powoli zbliżali się do komnaty. Mimo wszystko medyk nie wpuścił władcy do środka. Powiedział, że chce przeprowadzić wszystko w spokoju. Maga wziął tylko dlatego, że ten mógł podtrzymać czynności życiowe, gdyby stało się coś, co nie powinno się wydarzyć. Na szczęście wszystkie narzędzia zostawił w komnacie, w której zamknął, a nawet i zaryglował drzwi. Zdążył się już poznać na czarnowłosym demonie, więc wiedział doskonale, że ten będzie chciał zobaczyć co się dzieje. Tak przynajmniej miał chwilę spokoju, więc mógł przystąpić do wykonania zabiegu.
Obiecywał sobie, że kiedy wróci do swojej wioski zamknie się w swojej pracowni na najbliższe kilka tygodni.

~***~

Zupełnie nie rozumiał, co działo się wokół niego. Świat wydawał się być bardziej radosny i kolorowy. Czuł się lekko. Niczym mały, słodki motylek. Śmiał się, nie wiedząc nawet, dlaczego to robił. Chciał sięgnąć po szklany kieliszek, jednak został zabrany przez ciemnowłosego. Białowłosy stał się smutny, ponieważ miał ochotę na więcej wina. Zasmakowało mu, choć sądził, że nie powinno. Ale po nim robiło mu się ciepło. A jakie ukojenie wewnętrzne czuł!

– Dla.. Dla.. Dlatego zabłałeś mi kie..eliszek? – wybełkotał elf, próbując podnieść się z fotela. Upadł jednak na niego z powrotem, śmiejąc się sam z siebie.

– Zapomnij. Jesteś tak pijany, że zastanawiam się, kiedy zaczniesz wymiotować.

– A wszale, że nie. Szuję się dobrze. Oddaj mi go. – W tym momencie zdawało się, że całe elfie wychowanie wraz ze sławetną dumą tejże rasy ulega zupełnej degradacji.

– Nie. I tak wypiłeś za dużo.

Alexander rzucił coś pod nosem i odwrócił głowę w stronę łoża. Zupełnie nie miał pojęcia, która była godzina, ale zdawało mu się, że powinien się położyć. Jakby się tak zastanowić, to może i był nawet śpiący. Oparł się o swoją dłoń i zamknął oczy, stwierdzając, że nie miał ani siły, ani ochoty, aby przenieść się na łoże. Tutaj było na pewno tak samo wygodnie.
Wampir jakby zauważył, że jego małżonek zaczyna powoli opadać z sił. Podniósł się z miękkiego fotela i podszedł do białowłosego, aby podać mu pomocną dłoń. Dobrze wiedział, że elf na pewno nie dostanie się sam do łoża. Musiał stanowczo zapamiętać, aby nie dawać elfowi więcej alkoholu. Przynajmniej przed jego przemianą.
Alexander zaś zdawał się go ignorować, jednak Vasilij nie miał ochoty bawić się z kimś, kto pierwszy raz się upił, dlatego bez uprzedzenia podniósł go i zaczął prowadzić w stronę posłania. Białowłosy starał się buntować i wyrywać, ale nie miał najmniejszych szans w starciu z ciemnowłosym. Nie miał ich nawet wtedy, kiedy był trzeźwy. Nawet kiedy znalazł się w wygodnym łożu, narzekał cicho na to, jak bardzo wampir o niego nie dbał, albowiem nie chciał dać mu alkoholu. Ciemnowłosy znudził się ciągłym narzekaniem swojego małżonka, dlatego przylgnął do jego warg, uciszając pijanego elfa. Białowłosy chciał odepchnąć wampira, jednak ten nie dawał za wygraną. W końcu elf uległ mężczyźnie pozwalając, aby ten przejął całą inicjatywę, co i tak zawsze robił. Ciemnowłosy jednak odsunął się z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.

– Dobranoc – rzucił wampir, kładąc się swoim miejscu. Zgasił świece jednym machnięciem ręki powodując ciemność w całej komnacie. Mimo swoich wcześniejszych postanowień, stwierdził, że chyba częściej będzie dawał białowłosemu alkohol. Upewnił się w tej opinii, kiedy elf przylgnął całym ciałem do mężczyzny, który złapał go za dłoń.
Cóż, wampira ciekawiło, z jak wielkim bólem głowy obudzi się jego małżonek. Zaśmiał się cicho, układając się wygodniej na łożu. Tak… Poranek na pewno będzie należał do jednych z najzabawniejszych w jego życiu.

~***~

Chodził po korytarzu. Tam i z powrotem. Zdawało się, że w dywanie wydeptał ślady swoich butów. Ale lepsze było to, aniżeli momenty, w których próbował siedzieć. I robił tak od kilku godzin, ponieważ nie mógł wejść do komnaty, w której znajdował się rudowłosy wraz z magiem i medykiem.
Zdążył nawet udać się do swojego gabinetu, gdzie napisał stosowny list wyjaśniający całą sytuację, który miał zostać przekazany przyjaciołom Ayden’a. Mimo tego, że w Podziemiu czas płynął szybciej aniżeli w innych krainach to czarnowłosy uważał, że i tak musiało upłynąć wystarczająco dużo czasu, aby i tam mogli zacząć się o niego zamartwiać. W końcu rudowłosy nie należał do jego krainy. Przynajmniej miał go przy sobie dłużej niż kiedykolwiek wcześniej, choć przy jego aktualnym stanie wolał o wiele bardziej czasy, kiedy widział go raz na kilkadziesiąt lat w pełni zdrowia i sił.
Z pomieszczenia, które stało się wręcz jego obsesją, dochodziły ledwo słyszalne dźwięki. Był już zmęczony całym tym czekaniem i zamartwianiem się, ale nie miał zamiaru rezygnować. Przecież tu chodziło o jego rodzinę. Cóż, mimo że Ayden niekoniecznie tą rodziną był. Od lat żyli w związku, ale nie posunęli się dalej. Ani okresu narzeczeństwa, ani ślubu. Demon postanowił, że jeżeli rudowłosy wyjdzie z tego zamieszania cało zmieni wszystko. Poczynając od tego, że musiał lepiej zapieczętować swój związek. Miał poza tym nadzieję, że fakt jego ojcostwa nie wyjdzie na światło dzienne zbyt szybko, ponieważ mogliby uznać je za bękarta. Mimo tego, że wiele osób w ich królestwie miało dzieci z nieprawego łoża, to jednak dla władcy równało się to z dyshonorem przeciwko swojej rodzinie. Inaczej miała się sprawa, kiedy dziecko urodzone zostało na wojnie. Ale zwykle było to dozwolone w małżeństwa, gdzie para była różnej płci. Kobiety zwykle pozostawały wtedy w domostwach, a mężczyzna swoje potrzeby miał. Zaś kiedy było to małżeństwo, w których partnerzy byli jednej płci, bękarty były postrzegane jako coś poniżającego dla drugiej osoby, ponieważ dla ogółu znaczyło to, że mężczyzna nie jest już zainteresowany swoim małżonkiem. Dlatego też czarnowłosy musiał coś szybko wymyślić.
Według demona te wszystkie zasady były dziwne i śmieszne, jednakże nie mógł nic z nimi robić. Stary kodeks jak powstał tysiące lat temu, tak funkcjonował do dzisiaj w niezmienionej formie.
Spędził już chyba szóstą godzinę, czekając pod dębowymi drzwiami. To wszystko trwało zdecydowanie zbyt długo, a kiedy próbował zapukać do drzwi, poraziło go coś, co było bardzo podobne do pioruna. Zapewne musiała to być sprawka maga, który miał zatrzymać go na korytarzu. Wolał więc nie dobijać się do drzwi, ponieważ już za pierwszym razem na jego dłoni pojawiła się nieprzyjemna w wyglądzie rana. Nie miał już pojęcia, czym mógł się zająć, aby zapełnić sobie czas. Za listy nawet nie miał zamiaru się brać, ponieważ mogło się to nie skończyć najlepiej dla adresata. Chyba pierwszy raz w jego życiu, czas tak niesamowicie się dłużył. Spoglądając na zegar, zauważył, że powoli zbliżała się północ. Obiecał sobie, że jeżeli kiedykolwiek będzie musiał przeżywać coś podobnego, będzie chciał wejść do komnaty. Nawet używając siły.
Wtem, co niezmiernie go zaskoczyło ale i zarazem ucieszyło, drzwi otworzyły się, a przez nie przeszedł Lajlahel, wyglądający tak, jakoby sam stoczył niemałą bitwę bądź też został staranowany przez stado ogromnych, dzikich zwierząt. Widać, że był wymęczony, ale uśmiech wymalowany na jego twarzy mógł świadczyć o tym, że wszystko powiodło się zgodnie z planem.

– Chodź. Kolejnej godziny chyba nie wytrzymasz. Tylko nie zamęcz tej dwójki – rzucił medyk, wracając do komnaty. Demon dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że z pomieszczenia dobiegał głośny płacz, który po chwili ustał. Szybkim krokiem ruszył za mężczyzną.
Zauważył wiele plam na podłodze. Od razu zorientował się, że była to krew. Zdawał sobie sprawę z tego, że przy takich zabiegach nie powinno to być niczym dziwnym. Widział, jak medyk wraz ze swym kompanem doprowadzają do porządku pomieszczenie czy to za pomocą własnych rąk, czy też i magii.
Zignorował ich jednak, kiedy zauważył wychudzonego rudowłosego z wielkimi sińcami pod oczyma, trzymającego na rękach małe zawiniątko. W przeciągu kilku sekund, czarnowłosy siedział już na łożu, wyczekując jakiejkolwiek reakcji ze strony Ayden’a. Nie zarejestrował nawet momentu, w którym dwójka mężczyzn opuściła pomieszczenia, dając im możliwość do swobodnej rozmowy.

– Witaj wśród żywych, śpiochu. Potrzebujesz czegoś? – Ayden pokiwał głową w zaprzeczenie, a Lucyfer przybliżył się do niego, aby pocałować go w czoło. – Widać, że ktoś wdał się w ciebie. Tych włosów nie idzie pomylić.

– Udał nam się, prawda? Taki uroczy. Ale jak damy mu na imię, Lucyferze? Brakowało mi ciebie przez ten czas, choć słyszałem wszystko, co działo się przez cały ten czas.

– Jak tylko zechcesz. – Jedną ręką gładził go, po dłuższych aniżeli wcześniej, włosach. Sięgały powoli połowy pleców. Dobrze wiedział, że prędzej czy później rudowłosy je zetnie.

– Co sądzisz o Nasargielu? Chciałbym, abyśmy podjęli wspólną decyzję. Gdzie ja jestem? – zapytał ten słabym głosem, choć domyślał się swojego położenia. Podał przy okazji zawiniątko swojemu ukochanemu, który zapewne nie mógł doczekać się momentu, kiedy będzie mógł trzymać swojego pierworodnego. Mężczyzna, widząc swojego następcę kipiał dumą. Widać, że miał wiele cech po Aydenie, jednak co nieco od niego także dostało się dziecku; lekko szpiczaste uszka i nosek.
Czarnowłosy miał jednak nikłą nadzieję, że odziedziczył z niego więcej charakteru aniżeli z wyglądu.

– W moim pałacu. – Czarnowłosy, widząc jak mag męczy się, będąc w pozycji siedzącej, pozwolił mu wygodnie ułożyć się na swoich nogach. – Odpoczywaj. Potrzebujesz tego. Zobaczysz, że opieką nad dzieckiem porządnie nas wymęczy.

– Przecież wypocząłem na najbliższe sto lat.

– Bezczynność również męczy. Poza tym, mamy noc. Powinieneś przywyknąć na nowo do niektórych zwyczajów. Zostanę tutaj, jeżeli będziesz się czuł lepiej.

– Naprawdę? – W oczach rudowłosego widziały łzy, które udało mu się powstrzymać. Od lat nie uronił z siebie ani jednej, to mimo, że cała sytuacja zaczynała go przerasta, to również bardzo się cieszył z tego, iż miał synka z osobą, którą kochał.

– Oczywiście.

Nagle usłyszeli ciche stukanie do drzwi, aby po kilku sekundach pojawił się w nich Lajlahel odziany w świeże ubrania. Wyglądał tak, jakby wrócił z wakacji. Lucyfer był ciekaw, jak medyk to robił, ponieważ nie był to pierwszy raz, kiedy po ogromnym zmęczeniu, wracał nagle do pełni sił.

– Muszę zabrać waszego syna. Badania, wypadałoby go nakarmić, gdyby się obudził … Tak, tak, znaleźliśmy mamkę… Poza tym, sądzę, że chcielibyście odpocząć.

– Gdzie będziecie ulokowani? – zapytał nagle rudowłosy, zrywając się ze swojego miejsca, nie będąc zachwycony tym, że ktoś zabiera jego dziecko.

– Dwie komnaty na lewo od tej – powiedział medyk, zabierając od czarnowłosego niemowlę. – Życzę miłej nocy.

Medyk zniknął tak szybko, jak wcześniej się pojawił. Mimo, że to właśnie on powinien wyglądać najgorzej ze wszystkich, zdawało się, że tryskał on energią. Rudowłosy podniósł się, aby spojrzeć twarz demona, który wyglądał tak, jak gdyby oddanie dziecka mężczyźnie nie było niczym strasznym. Czarnowłosy jakby wyczuł podświadomie zmartwienia swojego kochanka, dlatego zgarnął go w ramiona, mówiąc:

– Nie martw się. Przez ostatnie kilka miesięcy opiekował się tobą.

– Od kiedy zrobiłeś się taki przyjazny dla innych? – Mężczyzna wyrwał się z objęć demona

– O co ci chodzi? Mógłbyś mi to wytłumaczyć?

– Nie ważne. Chcę wrócić do siebie.

– Jesteś u siebie, mój aniele. Możemy zmienić coś w wystroju, jeżeli czujesz się niekomfortowo.

– To nie jest mój dom. Wracam na powierzchnię. Z Nasargielem. – Mag powoli zaczął wstawać z łoża, aby pójść w stronę komnaty, w której mógł się wykąpać. Wiedział, że nie był brudny, ale mimo wszystko chciał się dokładnie wyszorować. Na szczęście, dzięki magii mógł od razu wyjść z łóżka. Nie miał żadnych zaleceń czy zakazów po wszystkim tym, co działo się z nim przez ostatni czas, co niezmiernie go cieszyło. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że zranił dumę demona. I to bardzo.

– Powiesz mi chociaż, dlaczego chcesz to zrobić? Co, masz mnie dość po tych wszystkich latach? A może przestałem ci wystarczać, dlatego pojawiłeś się kilka miesięcy temu w Podziemiu?

– Daj mi spokój! – krzyknął Ayden, opierając się bezsilnie o ścianę, a na jego policzkach zaczęły pojawiać się łzy. – Powiedziałem, jutro już mnie tu nie będzie. Chyba za bardzo się różnimy.

Czarnowłosy znowu został postawiony przed problemem. Chciał powiedzieć, żeby odszedł. Że nie zależy mu na nim. Ale kiedy widział te mizerne ciało odziane jedynie w ciemne, o wiele za luźne spodnie i mężczyznę, który był na skraju histerii i załamania jednocześnie, poczuł, jakby zakochiwał się w nim na nowo. To była ta strona osoby rudowłosego, której nigdy nie widział. Dumny, często wyniosły, zawsze elegancki. Te słowa zupełnie nie pasowały do tego, co widział teraz przed sobą. Czuł, że mag potrzebował wsparcia, a to właśnie demon, jako jego partner był odpowiedzialny za to, aby mu je zapewnić.
Zerwał się z posłania, aby w kilku krokach znaleźć się przy rudowłosym. Przytulił go tak mocno, na ile pozwalał mu stan ukochanego. Zastanawiał się, jak mógł być tak głupi, aby przez wahania humorem rudowłosego zniszczyć cały swój związek. Przecież nie przeszedł ciąży tak, jak powinien, więc pewne symptomy mogły u niego pozostać.

– Ja… Ja przepraszam. Nie zostawiaj mnie, proszę. Nigdy – wyszeptał drżącym głosem mag, wczepiając się w koszulę demona.

– Nawet o tym nie pomyślałem. Za bardzo mi na tobie zależy. – Lucyfer znów złożył pocałunek na jego czole, gładząc przy okazji plecy rudowłosego. Dał mu czas na to, aby mógł się uspokoić, co szybko przyniosło zamierzony elekt. – Wróć ze mną do łoża, jesteś zmęczony.

– Wykąpiesz mnie najpierw? Chcę poczuć twoje ręce na moim ciele.

– Zróbmy to rano. Teraz chcę trzymać cię w ramionach, wiedząc, że w końcu do mnie wróciłeś.

– Lucyferze? – odezwał się cicho po chwili Ayden.

– Tak?

– Kocham cię. Chyba aż za mocno, bo doprowadzasz mnie do pieprzonego szaleństwa.

– Ależ spokojnie. Ja na pewno kocham cię o wiele mocniej.

Jedna uwaga do wpisu “Rozdział XXI

Dodaj komentarz